Budynek BGK w Warszawie |
Od ludzkiego wysiłku wróćmy jednak do inwestycyjnych pieniędzy. Otóż tą instytucją, której zadaniem było w II Rzeczypospolitej zapewnienie długoterminowego kredytu dla przedsięwzięć podejmowanych w imię interesu publicznego, był Bank Gospodarstwa Krajowego. Na marginesie warto przypomnieć, że BGK nie tylko zajmował się inwestowaniem, ale w szczególnych przypadkach wykorzystywano go także jako koło ratunkowe dla ważących politycznie przedsiębiorstw prywatnych. Np. łodzianie powinni pamiętać, że BGK w 1933 roku przejął większość pakietu akcji Zjednoczonych Zakładów Włókienniczych K. Scheiblera i L. Grohmana S.A. w związku z grożącą tej spółce upadłością, a w tym przypadku chodziło o to, by dla spokoju społecznego utrzymać zatrudnienie w tym przedsiębiorstwie, by na bruk nie poszła załoga licząca tysiące ludzi. Ten rodzaj „dodatkowej” działalności doprowadził zresztą do tego, że mówiło się wówczas o „koncernie BGK” (fachowcy, postawieni na czele przejętej pod zarząd BGK spółki, bardzo szybko przywrócili jej, mimo Wielkiego Kryzysu, wręcz zdolność ekspansji – zbadawszy rynek i organizując na nowo… sieć dystrybucji).
Bezpośrednio powojenna historia dowodzi ponadto, że dzięki profesjonalnej działalności inwestycyjnej BGK mógł w ogóle zostać zrealizowany trzyletni plan odbudowy kraju, czyli jedyny plan gospodarczy polskiego real-socjalizmu, który naprawdę został wykonany. Potem BGK uśpiono jako instytucję, która nie pasowała do nakazowo-rozdzielczej gospodarki niedoborów. Jednak z uwagi na zobowiązania międzynarodowe BGK formalnie istniał nadal (zatrudniając trzy osoby!) i przetrwał do zmiany ustroju. Od tego zaś czasu przez lata, w gronie wielu ludzi dobrej woli, bezskutecznie czyniliśmy różnorakie wysiłki na rzecz wykorzystania Banku Gospodarstwa Krajowego zgodnie z jego założycielskim powołaniem. I co nieco się udało. W latach dziewięćdziesiątych BGK stał się gospodarzem Krajowego Funduszu Mieszkaniowego i kilku innych finansowych instrumentów rozwojowych. Niestety, reaktywowany BGK nie uzyskał siły finansowej i rangi podobnej jak w dwudziestoleciu międzywojennym, bo kolejnym ministrom skarbu żal było wypuścić z ręki majątek nieprzewidziany do prywatyzacji, czyli majątek rentownych spółek z istotnym udziałem Skarbu Państwa. Potem z kolei przyszły lata prymatu niekompetencji. Najpierw psuły BGK orły, kształcone przy pomocy Opus Dei, następnie zaś ministrowie finansów, którzy zaczęli traktować BGK jako swą podręczną kasę. Ograniczono działalność prawdziwie bankową, a szczytem wszystkiego była likwidacja okrzepłego już w sensie samodzielności finansowej Krajowego Funduszu Mieszkaniowego, formalnie dla zasilenia w ten sposób środków własnych banku pod kątem umożliwienia zleconej BGK – w zastępstwie uciekającego przed nadmiernym deficytem budżetowym Skarbu Państwa – 20-miliardowej emisji obligacji na rzecz Funduszu Drogowego. Inna sprawa, że zarząd BGK, wykonujący tego rodzaju wątpliwej jakości pociągnięcia, w ostatnich pięciu latach zmieniany był praktycznie rokrocznie.
Teraz możemy mieć satysfakcję, jako że decydenci rządowi wreszcie zechcieli dostrzec (lepiej późno niż wcale i nie ma co narzekać) tę szansę, którą ma Polska dzięki mądrości naszych ojców. Wszystko dziś wskazuje, że BGK zostanie wzmocniony dodatkową pulą kapitałową, pochodzącą z tej części majątku państwowego, która rzeczywiście do dziś była bezproduktywna. Kapitał państwowy nie przestaje być kapitałem. Przejęcie tego przez BGK, dzięki efektowi mnożnikowemu, umożliwi rozwinięcie akcji kredytowej w odpowiednio dużej skali. I nie jest to żadne czarowanie, jak to odczytują niektórzy, lecz operacja, której zasady znane są bankowcom „od zawsze”. W każdym razie dziś pozostaje nam niecierpliwie czekać na praktyczne uruchomienie tych tak dla Polski korzystnych projektów. Oby się udało!
Postscriptum: zakłady COP-u, Centralnego Okręgu Przemysłowego, budowano błyskawicznie, oparte na technice najwyższej klasy (pierwszy spust wielkiego pieca w Stalowej Woli nastąpił po 11 miesiącach od ścięcia pierwszego drzewka na placu budowy; po następnym miesiącu wyszły pierwsze działka). Zakłady COP-u solidnie spłacały kredyty, to państwo ich produkcją leczyło budżet – działka przeciwlotnicze Boforsa, sprzedane do Anglii, broniły w rezultacie Londynu w bitwie o Anglię, a nasze PZL-e strąciły we wrześniu 1939 r. ponad sto messerschmittów, było ich tylko dziesięć razy za mało; na tych PZL-ach wyszkolili się artyści walki powietrznej, słynni po bitwie o Anglię, którym poświęcono specjalne książki, i to pióra Amerykanów…
Andrzej Bratkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy