Czy ktoś jeszcze pamięta jaka radość panowała w komitecie wyborczym Platformy Obywatelskiej po wygranych, drugich z kolei wyborach parlamentarnych? Niewielu zapewne, a minęło dopiero przecież kilka miesięcy; właśnie mija pierwsze sto dni nowego rządu Donalda Tuska. Sto dni, w których sam premier stracił wiele zaufania społecznego (jest w tym rankingu na miejscu… czwartym), a jego rząd ma 70% negatywnych opinii. I nikt z ankietowanych w ostatnim sondażu nie ocenia go „bardzo dobrze”.
Ten rząd jest jeszcze bardziej autorski, niż poprzedni, pomijając polityków koalicyjnego PSL. Brak w nim Grzegorza Schetyny i odsunięcie go na bocznicę polityczną jest tego najbardziej jaskrawym przykładem. Ale nie tylko brak ex-marszałka Sejmu, ale również dziwne nominacje ministerialne (Gowin, Mucha, Nowak, Cichocki), wskazują na to, że był on budowany pod kątem całkowitego przesunięcia centrum politycznego w Aleje Ujazdowskie, do kancelarii premiera. Tam ma być nie tylko centrum legislacyjne, ale również centrum decyzyjne. Efekt jest taki, że z KPRM dziś do Sejmu dotarło zaledwie kilka projektów ustaw i to raczej w sprawach drugorzędnych. Sejm, już dawno pozbawiony roli agory debat politycznych, które przesunęły się do mediów, został dziś pozbawiony paliwa legislacyjnego. Mało kto wie o tym, że posłowie rządzącej partii nie mają prawa zgłaszać własnych projektów do laski marszałkowskiej, lecz muszą być one kierowane do kancelarii, a stamtąd dopiero wracają w formie gotowych materiałów. A projekty innych klubów sejmowych (choć marszałek Ewa Kopacz zrezygnowała praktycznie z tak zwanej zamrażalki) mają znaczenie drugorzędne. A przecież reformy ponoć są w drugiej kadencji konieczne.
Donald Tusk znalazł się poniekąd w roli amerykańskiego prezydenta, który przez pierwszą kadencję musi myśleć o utrzymaniu poparcia z wyborów i dotrwania do następnych, równie udanych, druga natomiast jest po to, aby przejść do historii. Dziś Donald Tusk musi się zastanowić, jak przejść do historii polskiej polityki nie tylko jako ten, który dwa razy doprowadził swoją formację do zwycięstwa wyborczego, ale również zostawił po sobie konkretne rozwiązania, reformy, projekty. Dziś, poza „Orlikami”, mającymi konkretną wartość społeczną, trudno znaleźć coś, co zapisze się jako wyraźna zmiana jakości. Liczba problemów nie maleje, wręcz rośnie; nie ma dziedziny życia, gdzie są wymagane nie kosmetyczne decyzje, a wręcz rewolucje. Administracja z jej przerostami, szkolnictwo podstawowe (kompletne fiasko upowszechnienia systemu szkoły dla sześciolatków), wyższe ze swoimi przewagą formy nad jakością, finanse państwa (z reformą emerytalną, także służb mundurowych), rozgrzebane reformy ochrony zdrowia, etc., etc.. Pytanie tylko, z kim i jak te reformy mają zostać wdrożone? Przykro to stwierdzić, ale w otoczeniu premiera do formatu reformatora dorasta chyba tylko Jan Vincent Rostowski, bo nawet nowy minister od spraw cyfryzacji, Michał Boni doskonale tworzy wizje, ale chyba jednak jest gorzej z ich wdrożeniami. A poza tym jest on poza „klubem” Donalda Tuska w jego kancelarii.
Jest jeszcze coś, co widać gołym okiem. Końcówka ubiegłorocznej kampanii wyborczej pokazała, jaką siłą i determinacją dysponował Donald Tusk. Wygrana, i to wyraźna wygrana, to jego zasługa. Kilka ostatnich tygodni spędzonych w „Tuskobusie”, szybkie reakcje na kryzysowe sytuacje (jak choćby śmiertelne potrącenie kibica „Falubazu” w Zielonej Górze), umiejętność reagowania zgodnie z odczuciami społecznymi – to były atuty premiera. Pamiętamy jak rozwiązał problem z dopalaczami, nie mówiąc już o aferze hazardowej. Dziś, patrząc na problem z umową ACTA i gigantycznym zamieszaniem z refundacją leków, widać że Tusk traci intuicję społeczną. I nie jest to tylko wina złych doradców, którzy go źle poinformowali w kluczowych sprawach – to problem wypalenia. Dziś – inaczej niż to było kilka lat temu – premier nie jest tym, który wchodzi z boku i jednym ruchem rozwiązuje problem, ale cofa się, kluczy, zmienia zdanie. Konsultacje społeczne, tak jak w przypadku ACTA, mogą zostać odczytane jako słabość.
Gorzej, że każdy z tych problemów, z jakimi mamy do czynienia na początku tego roku (emerytury, ACTA, refundacje leków) i związane z nimi gwałtowne protesty, ma odbicie w odpływie elektoratu. Chyba nikt już nie pamięta, kiedy Platforma Obywatelska miała w sondażach poniżej 30% poparcia. To, że „betonowy” PiS nie zyskuje, a inne formacje niewiele, może napawać Tuska i jego otoczenie nadzieją na „odbudowanie” pozycji. Nie ma to również znaczenia ze względu na to, że jesteśmy na początku kadencji parlamentarnej. Jednak dwie akcje zbierania podpisów w sprawie referendum (ACTA i reforma podwyższającą wiek emerytalny) dały zastanawiający wynik. Pod akcją społeczną w sprawie ACTA zebrani kilkaset tysięcy podpisów, w sprawie emerytur jest ich już ponad 1,5 mln. To wyborcy niezadowoleni z polityki rządu Donalda Tuska. I tylko chwilowo nieprzyporządkowany politycznie do żadnej formacji.
Janina Paradowska, publicystka „Polityki”, twierdzi od zawsze, że najsłabszą domeną rządu Tuska i PO jest marketing, polityczny PR. I jest to prawda. Dziś ten PR jest wyjątkowo słaby. Ale problemów, jakie stoją przed rządem i samym premierem nie rozwiąże się marketingowo. Trzeba je rozwiązać tak jak się to robi normalnie – podejmując decyzje, rzutujące na państwo, społeczeństwo, ekonomię, dziś i za wiele lat. Bo jak się chce przejść do historii, nie tylko jako piłkarz i twórca placów zabaw, to trzeba te decyzje podejmować.
Dziś wyraźnie widać, w jakim kierunku zmierza Platforma Obywatelska politycznie – jest to kierunek na lewo. To także kierunek na większą polaryzację sceny politycznej, ale już nie w układzie dualizmu PO – PiS. To zaczyna się rozgrywka lewica – prawica z Kościołem katolickim w tle. Donald Tusk wie, że reform z populistami z prawicy nie zrobi. Dziś jego sojusznikami jest eseldowska lewica i antyklerykalny Palikot. Od zręczności Donalda Tuska będzie zależało, czy te dwie „przystawki” zostaną skonsumowane
Azrael Kubacki
Studio Opinii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy