Peter Beveridge i Marek Krawczyński. Fot. K.Bajkowski |
Z Markiem Krawczyńskim rozmawia Krzysztof Bajkowski.
Krzysztof Bajkowski: Film był już pokazany na kilku prezentacjach w Sydney m.in. w polskim konsulacie i polskim klubie, ale przeznaczony jest głównie dla widza angielskojęzycznego...
Marek Krawczyński: Nie tylko. Film jest dwujęzyczny, posiada polskie napisy a nakręcony został dla amerykańskiej telewizji bo uważam, że nasz wizerunek w Ameryce powinien się znacznie polepszyć. Film porusza bardzo skomplikowany temat. Generalnie pokazuje tragedię w czasie II wojny
światowej, ale bardziej dotyka spraw wytrzymałości polskiego narodu i odporności Polaków na pojawiające się dramaty a przede wszystkim pokazuje sukcesy jakie Polacy osiągnęli po wojnie m.in. odbudowę Warszawy. Bo ta odbudowa to jeden z największych projektów architektonicznych na świecie. Nie mówię tu o wielkich tamach np. w Chinach, które były jeszcze bardziej kosztowne ale nie tak skomplikowane. Odbudowa Warszawskiej Starówki była największym projektem XX wieku w skali przedsięwzięcia. Tak naprawdę nikt o tym nie wie, nawet sami Polacy raczej nie wiedzą, jakie to było olbrzymie przedsięwzięcie. Skala porównywalna z tym co wydarzyło się w Japonii, przy czym straty spowodowane zbombardowaniem Hiroszymy nie przekraczały nawet 25 procent tego co zdarzyło się w Warszawie! W Warszawie zginęło 4 razy więcej ludzi, o wiele więcej razy zburzonych
zostało budynków niż w Hiroszymie. Świat uznaje powszechie zbombardowanie Hiroszymy jako symbol niewyobrażalnej tragedii wojennej ale przecież to Polska doświadczyła znacznie większej. W filmie pokazujemy, że po takiej tragedii naród odbudował szybko swoją stolicę w ciągu zaledwie 15 lat. To był cud o którym Polacy wiedzą stosunkowo dobrze ale świat nie. Mówi sie raczej o nalotach na Drezno i na Londyn, ale tam zniszczenia były nieporównalnie mniejsze. W filmie nie konfrontujemy jednak rozmiarów tych zniszczeń z innych miast ale pokazujemy cudo architektoniczne jakie Polacy stworzyli w ciagu kilkunastu lat powojennych. Potem pokazujemy jak ten kraj się rozwijał mimo opresji komunistycznych i jak w końcu rozkwitł w tych ostatnich 21 latach.
Niestety te polskie sukcesy mają bardzo małą promocję. Bo np. Australia nie jest takim wielkim graczem z punktu widzenia demograficznego czy nawet osiągnięć intelektualnych, ale mimi wszystko
uważana jest za jeden z najważniejszych krajów na świecie. I zawsze w mediach światowych jest jakiś materiał o Australii. Tymczasem o Polsce, dużym kraju środkowoeuropejskim mało. A my osiągamy dyskretnie ale więcej . To trzeba wyrównać troszkę i pokazać , że Polska jest jednym z czołowych krajów, bo tak naprawdę obecnie jest.
Marek Krawczyński: Nie tylko. Film jest dwujęzyczny, posiada polskie napisy a nakręcony został dla amerykańskiej telewizji bo uważam, że nasz wizerunek w Ameryce powinien się znacznie polepszyć. Film porusza bardzo skomplikowany temat. Generalnie pokazuje tragedię w czasie II wojny
światowej, ale bardziej dotyka spraw wytrzymałości polskiego narodu i odporności Polaków na pojawiające się dramaty a przede wszystkim pokazuje sukcesy jakie Polacy osiągnęli po wojnie m.in. odbudowę Warszawy. Bo ta odbudowa to jeden z największych projektów architektonicznych na świecie. Nie mówię tu o wielkich tamach np. w Chinach, które były jeszcze bardziej kosztowne ale nie tak skomplikowane. Odbudowa Warszawskiej Starówki była największym projektem XX wieku w skali przedsięwzięcia. Tak naprawdę nikt o tym nie wie, nawet sami Polacy raczej nie wiedzą, jakie to było olbrzymie przedsięwzięcie. Skala porównywalna z tym co wydarzyło się w Japonii, przy czym straty spowodowane zbombardowaniem Hiroszymy nie przekraczały nawet 25 procent tego co zdarzyło się w Warszawie! W Warszawie zginęło 4 razy więcej ludzi, o wiele więcej razy zburzonych
zostało budynków niż w Hiroszymie. Świat uznaje powszechie zbombardowanie Hiroszymy jako symbol niewyobrażalnej tragedii wojennej ale przecież to Polska doświadczyła znacznie większej. W filmie pokazujemy, że po takiej tragedii naród odbudował szybko swoją stolicę w ciągu zaledwie 15 lat. To był cud o którym Polacy wiedzą stosunkowo dobrze ale świat nie. Mówi sie raczej o nalotach na Drezno i na Londyn, ale tam zniszczenia były nieporównalnie mniejsze. W filmie nie konfrontujemy jednak rozmiarów tych zniszczeń z innych miast ale pokazujemy cudo architektoniczne jakie Polacy stworzyli w ciagu kilkunastu lat powojennych. Potem pokazujemy jak ten kraj się rozwijał mimo opresji komunistycznych i jak w końcu rozkwitł w tych ostatnich 21 latach.
Niestety te polskie sukcesy mają bardzo małą promocję. Bo np. Australia nie jest takim wielkim graczem z punktu widzenia demograficznego czy nawet osiągnięć intelektualnych, ale mimi wszystko
uważana jest za jeden z najważniejszych krajów na świecie. I zawsze w mediach światowych jest jakiś materiał o Australii. Tymczasem o Polsce, dużym kraju środkowoeuropejskim mało. A my osiągamy dyskretnie ale więcej . To trzeba wyrównać troszkę i pokazać , że Polska jest jednym z czołowych krajów, bo tak naprawdę obecnie jest.
Film miał i ciągle ma prezentacje wśrod Australijczyków. Jak oni odbierają ten dokument?
To jest miła rzecz - muszę to powiedzieć z satysfakcją -Australijczycy są bardzo zachwyceni filmem. Australijski piszarz Michael Moran napisał wiele książek o Australii, Nowej Gwinei, Azji, Anglii i o Polsce. Powiedział o filmie, że jest to najlepszy film dokumentalny o jakimkolwiek kraju europejskim jaki widział . Uważa, że film powinien wziąć udział w festiwalu w Cannes i wygrać nagrodę w kategorii dokumentu. I to jest możliwe. Może nawet tam się zgłosimy. Natomiast nie jest naszym celem robienie sobie sławy, ale pokazanie jak wspaniała jest Polska.
Pokazaliśmy film na preview w Warszawie dla ambasad i ambasadorowie powiedzieli potem, że nie widzieli nigdy lepszego filmu o Polsce w żadnej formie, bo oprócz konkretnej informacji była
pokazana ładnie duchowość Polaków. I to - muszę podkreślić - jest zasługą Australijczyka, Pettera Beveridge. Bardzo mnie cieszy, że australijski producent i reżyser pojechał do Polski, zachwycił się
polską kulturą, polskim stylem życia i zrobił tak interesujący film. Poza tym w filmie wziął udział znany angielski aktor szakspirowski, Simon Callow, który grał w wielu słynnych filmach m.in. w " Cztery wesela i pogrzeb". I on też zakochal się w Warszawie. Jak mówił, nigdy nie przypuszczał, że to takie wspaniałe miasto. Razem z Simonem pracowaliśmy potem w Londynie aby dodać jego charakterystyczny, głęboki głos, który jeszcze bardziej udramatyzował obraz. Muszę dodać, że wspólproducentem filmu jest Maciej Skalski, którego film " Królik po berlińsku" był nominowany do nagrody Oscara. Film był w 80 proc.kręcony w Warszawie, reszta w Australii. Chciałem w filmie pokazać dwie pozytywne filozofie: australijską i polską umiejętność polepszania swojego bytu w różnych okolicznościach.
pokazana ładnie duchowość Polaków. I to - muszę podkreślić - jest zasługą Australijczyka, Pettera Beveridge. Bardzo mnie cieszy, że australijski producent i reżyser pojechał do Polski, zachwycił się
polską kulturą, polskim stylem życia i zrobił tak interesujący film. Poza tym w filmie wziął udział znany angielski aktor szakspirowski, Simon Callow, który grał w wielu słynnych filmach m.in. w " Cztery wesela i pogrzeb". I on też zakochal się w Warszawie. Jak mówił, nigdy nie przypuszczał, że to takie wspaniałe miasto. Razem z Simonem pracowaliśmy potem w Londynie aby dodać jego charakterystyczny, głęboki głos, który jeszcze bardziej udramatyzował obraz. Muszę dodać, że wspólproducentem filmu jest Maciej Skalski, którego film " Królik po berlińsku" był nominowany do nagrody Oscara. Film był w 80 proc.kręcony w Warszawie, reszta w Australii. Chciałem w filmie pokazać dwie pozytywne filozofie: australijską i polską umiejętność polepszania swojego bytu w różnych okolicznościach.
W filmie jest zawarty szeroki wątek mówiący o udziale w odbudowie Warszawy Pana ojca, Zbigniewa Krawczyńskiego.
To był właściwie główny cel filmu w tym sensie, że zaczęło się od tragedii smoleńskiej. Producent dostał zamówienie aby zrobić coś o Polsce w kontekście katastrofy samolotu prezydenckiego pod
Smoleńskiem. To był wielki szok i świat chciał się dowiedzieć coś więcej o kraju, którego ten tragiczny wypadek dotyczył. Do Katynia - jak pamiętamy - leciało 10 kwietnia 2010 roku 96-ciu VIP-ów łącznie z parą prezydencką, aby oddać hołd zamordowanym tam Polakom. Wszyscy pasażerowie zginęli. I to był pretekst do pokazania Warszawy i jej Starówki, która uważam może być ikoną tego miasta, jak wieża Eiffla w Paryżu czy Opera House w Sydney. Szukaliśmy do filmu takiej ikony. Pałac Kultury odpadł, bo to w ogóle nie nasza architektura, a Starówka to projekt od początku do końca polski, wykonany przez Polaków bez funduszy zachodnich, tak jak to było po wojnie w przypadku Francjii i Niemiec. Tak więc warszawskie Stare Miasto grało pierwszoplanową rolę w tym filmie. Mój ojciec natomiast miał zaszczyt uczestniczyć w przygotowaniu odbudowy Warszawy aż do 1959 roku. Musiał przygotować pokaźną ilość dokumentów wraz z potężną panoramą Starego Miasta, którą stworzył ręcznie. Rysunek wielkości 2 x 1,5 m pokazuje z lotu ptaka dokładnie każdy budynek, zanim odbudowa się rozpoczęła. To jest cudo samo w sobie. Od tego czasu rysunek miał ciekawą historię i powstał z nim związany jakby oddzielny melodramat, bo nikt przy tym rysunku nie stracił życia, oprócz mojego ojca. I to subtelnie film pokazuje. Odbudowana Starówka Warszawska dostała się w końcu na World Heritage Listing a my teraz musimy dbać o to, żeby wszyscy o tym wiedzieli.
Przyjechał Pan do Sydney z filmem o Warszawie aby go właśnie tu promować. To tu w tym największym mieście australijskim spędził Pan znaczną część życia. Jak Pan wspomina swoj pobyt w Sydney w okresie dzieciństwa i młodości?
Miałem 10 lat jak przyjechałem tu i Sydney było zupałnie inne. Był most portowy Harbour Bridge ale nie było Opery. Sydney - delikatnie mówiąc - bylo prowincjonalne w pewnym sensie. To jego wielkie oddalenie od Europy powodowało, że wszyscy jego mieszkańcy marzyli aby dostać jakieś wyroby stamtąd, które - jeśli chodzi o najnowszą modę, buty, meble czy nawet style architektoniczne - przychodziły z 4 - 5 letnim opóźnieniem. To się wszystko zaczęło zmieniać po olimpiadzie w Melbourne 1956 roku i potem powstaniu Sydney Opera House. To właśnie igrzyska olimpijskie w Melbourne były przyczyną, że Sydney ma taki kapitalny budynek operowy. Sydney bowiem było strasznie zazdrosne o tę światową imprezę sportową i musiało tu coś powstać aby zrównoważyć tę gorycz.Potem lawinowo z roku na rok następowały wielkie zmiany w wyglądzie miasta i w kontaktach ze światem. Teraz przyjeżdżamy tu jako obywatele świata , kiedyś jak na koniec świata. Wtedy podróż trwała statkiem miesiąc lub cztery dni śmigłowym samolotem na niskiej wysokości z potwornymi turbulencjami. Teraz? Każdy z nas wie.
Chciał Pan zostać muzykiem a został Pan architektem. Skąd ten przeskok miedzy dwoma różnymi dziedzinami, ze świata dźwięku w świat wizualizacji i techniki?
No właśnie . Pierwszym wyborem była muzyka. Musiałem wygrać konkurs aby dostać się do Konserwatorium Muzycznego w Sydney. Był to ciekawy okres, bo była wtedy grupa osób chcących zdobyć sukces światowy. Niestety w tym czasie nie było tu dużego rynku na muzykę klasyczną.
Większość ludzi nie była zainteresowana ani Chopinem, ani Bethovenem. Były koncerty na które przychodziło po kilka osób, a na mecze footbolowe po 60 tysięcy. Nie było więc żadnego porównania. W 1965 roku skończyłem Konserwatorium i zorientowałem się, że moi koledzy, mimo że byli najlepsi na roku popadli w ogromne problemy finansowe. Po prostu nie było możliwe, żeby wszyscy dostali się na sydnejskie sceny muzyczne nie mówiąc o światowych. Tak więc mając przed sobą taką perspektywę, alternatywą pozostała architektura, bo bardzo podobało mi się to co robił ojciec, choć ostrzegał mnie, że może to być niepraktyczne. "Taka dentystyka, prawo, finanse to dziesięć razy więcej zarobku, po co się męczyć" - ostrzegał mnie. Mimo to ( i on chyba przewidywał moją przekorę) skończyłem jednak architekturę i dobrze zrobiłem, bo w tym czasie nastąpił boom budowlany i zatwierdzono plany rozbudowy Opera House.
I zamiast grać w Operze sydnejskiej zajął się Pan jej konstrukcją...
No tak, bardzo mi się powiodło, zostałem zaangażowany do bardzo skomplikowanego projektu architektonicznego jaki sobie można wyobrazić. Jak wiadomo to był pierwszy projekt Jorna Utzona, duńskiego architekta i wielu innych po nim. Realizacja tego zajęła 15 lat, tyle co Warszawskiej Starówki. A po zakończeniu projektu Opera była tak intensywnie używana, ze zaczęła się po prostu sypać. Stoi bowiem w słonej wodzie i dawny żelbeton nie wytrzymywał takiego środowiska po
15 latach. Także budynek był najbardziej popularnym centrum kultury na świecie i nadużywanie powodowało "przemęczenie". Powstało zatem ok. 600 projektów koniecznych do uratowania budynku. Miałem zaszczyt objąć stanowisko Construction Manager nad większością tych projektów. Jednym z głównych projektów było powiększenie kubatury budynku o 50 procent, przy czym nie można było naruszyć zewnętrznego kształtu Opera House. Budynek bowiem miał być wpisany na World Heritage Listing. Jedynym rozwiązaniem była budowa trzech pięter pod wodą. I to było moje
zadanie. W czasie od 1988 do 1991 roku zrobiliśmy 500 strasznie trudnych projektów zwiazanych z tym przedsięwzięciem. To było wielkie wyzwanie. Interesował sie tym cały świat do tego stopnia, że gdy prosiło się inżyniera z Danii lub Włoch to od razu przyjeżdżał ze swoimi nowatorskimi koncepcjami technologicznymi. I od tego czasu Australia zaczęla być postrzegana jako zaawansowany technologicznie kraj .
A inne projekty architektoniczne?
Architektura jest takim urozmaiconym zawodem, że zdarza się wiele wspaniałych momentów. Robiłem kapitalne projekty dla biura państwowego Government Architect Branch m.in. rozbudowa Muzeum Narodowego w Sydney. Projekt został wyróżniony nagrodę architektoniczną. Zrobiłem łącznie
To jest miłe, że styl wybiera się wg wymagań klienta. Pierwszy element to zdefiniowanie preferencji właściciela. Miałem taką technikę, że pokazywałem przykłady najlepszych projektów z różnych
miejsc w Sydney i nawet z zagranicy, aby sprecyzować jego "ulubiony styl". Klient miał szeroki wybór. Oczywiście trzeba też pokierować klienta w odpowiednią stronę, bo trudno np. postawić coś w stylu "nowego gotyku" gdy dookoła są współczene wille. Wygladałoby to bardzo anachronicznie.
Ale generalnie ludzie wiedza czego chcą. Nie ma wielkich konfliktów przy wyborze stylu.
W Polsce założył Pan fundację "Polska Przyszłość". Pierwszy raz słyszałem o jej działalności w Warszawie latem 2007 roku na Gospodarczym Kongersie Polonii Świata. Zaproponował Pan wtedy swój bardzo ciekawy projekt wystawy. Czy doszło do jej realizacji?
Ta wystawa nie doszła do skutku. Była zbyt dużym przedsięwzięciem i mówiąc szczerze nie dostała wystarczającego wsparcia ówczesnego rządu polskiego. Koncepcją wystawy było pokazanie osiągnięć Polaków w ostatnich latach i plany możliwości rozwoju na przyszłość. Chcieliśmy
pokazać przykłady sukcesów jakie Polacy osiągnęli nie tylko w kraju ale i za granicą. My Polacy osiągamy sukcesy na całym świecie, z tym, że o tym się nie mówi. Jesteśmy zbyt skromni. Ta nasza filozofia życiowa; skromnie, delikatnie, subtelnie, wstydliwie. Niestety Polak nie ma w swej psychice tego co inni, żeby głośno trąbić o swoich sukcesach. To jest może miłe, kulturalne ale z drugiej strony powstaje problem, bo ludzie nie rozpoznają wśród nas wybitnych naukowców, inżynierów, artystów. Mamy wiele sukcesow ale nie jesteśmy jeszcze tak dobrze oceniani jak Francuzi czy Niemcy. Na szczęście Polska teraz nareszcie zaczyna być postrzegana jako tzw. „birthplace”gdzie rodzą się najnowsze pomysły. Nam jednak brakuje marketingu aby to propagować. Wystawa miała być takim marketingowym narzędziem.
Wzorował się Pan przy tym projekcie na australijskich pomysłach.
To racja. Częściowo tak. Australia jest jednym z krajów umiejących najlepiej robić promocje marketingowe. Tutaj od wielu lat robi się tzw. Royal Easter Show. Przychodzi na tę dwutygodniową imprezę prawie milion osób co roku i ogląda osiągnięcia nie tylko agrotechniczne ale najnowsze technologie z innych dziedzin. I powinniśmy robić to też w Polsce.ponad 80 projektów w mojej karierze. Chyba największą przyjemność sprawiało mi
projektowanie ciekawych willii w Sydney , bo Sydney jest takim ciekawym miejscem gdzie znajduje się wiele stromych stoków i budowanie na nich to wielkie wyzwanie. I to bardzo mi się podobało.
Najciekawszy Pański projekt?
To willa w Palm Beach. Nie mogę podać adresu ze względu na prywatność właściciela. Tam w tych rejonach są kapitalne krajobrazy i straszne wyzwania inżynierskie. Stoki się sypią i trzeba budować na skale, do tego mury oporowe. Bardzo skomplikowane wykonawstwo.
A styl?
I zamiast grać w Operze sydnejskiej zajął się Pan jej konstrukcją...
No tak, bardzo mi się powiodło, zostałem zaangażowany do bardzo skomplikowanego projektu architektonicznego jaki sobie można wyobrazić. Jak wiadomo to był pierwszy projekt Jorna Utzona, duńskiego architekta i wielu innych po nim. Realizacja tego zajęła 15 lat, tyle co Warszawskiej Starówki. A po zakończeniu projektu Opera była tak intensywnie używana, ze zaczęła się po prostu sypać. Stoi bowiem w słonej wodzie i dawny żelbeton nie wytrzymywał takiego środowiska po
15 latach. Także budynek był najbardziej popularnym centrum kultury na świecie i nadużywanie powodowało "przemęczenie". Powstało zatem ok. 600 projektów koniecznych do uratowania budynku. Miałem zaszczyt objąć stanowisko Construction Manager nad większością tych projektów. Jednym z głównych projektów było powiększenie kubatury budynku o 50 procent, przy czym nie można było naruszyć zewnętrznego kształtu Opera House. Budynek bowiem miał być wpisany na World Heritage Listing. Jedynym rozwiązaniem była budowa trzech pięter pod wodą. I to było moje
zadanie. W czasie od 1988 do 1991 roku zrobiliśmy 500 strasznie trudnych projektów zwiazanych z tym przedsięwzięciem. To było wielkie wyzwanie. Interesował sie tym cały świat do tego stopnia, że gdy prosiło się inżyniera z Danii lub Włoch to od razu przyjeżdżał ze swoimi nowatorskimi koncepcjami technologicznymi. I od tego czasu Australia zaczęla być postrzegana jako zaawansowany technologicznie kraj .
A inne projekty architektoniczne?
Architektura jest takim urozmaiconym zawodem, że zdarza się wiele wspaniałych momentów. Robiłem kapitalne projekty dla biura państwowego Government Architect Branch m.in. rozbudowa Muzeum Narodowego w Sydney. Projekt został wyróżniony nagrodę architektoniczną. Zrobiłem łącznie
To jest miłe, że styl wybiera się wg wymagań klienta. Pierwszy element to zdefiniowanie preferencji właściciela. Miałem taką technikę, że pokazywałem przykłady najlepszych projektów z różnych
miejsc w Sydney i nawet z zagranicy, aby sprecyzować jego "ulubiony styl". Klient miał szeroki wybór. Oczywiście trzeba też pokierować klienta w odpowiednią stronę, bo trudno np. postawić coś w stylu "nowego gotyku" gdy dookoła są współczene wille. Wygladałoby to bardzo anachronicznie.
Ale generalnie ludzie wiedza czego chcą. Nie ma wielkich konfliktów przy wyborze stylu.
W Polsce założył Pan fundację "Polska Przyszłość". Pierwszy raz słyszałem o jej działalności w Warszawie latem 2007 roku na Gospodarczym Kongersie Polonii Świata. Zaproponował Pan wtedy swój bardzo ciekawy projekt wystawy. Czy doszło do jej realizacji?
Ta wystawa nie doszła do skutku. Była zbyt dużym przedsięwzięciem i mówiąc szczerze nie dostała wystarczającego wsparcia ówczesnego rządu polskiego. Koncepcją wystawy było pokazanie osiągnięć Polaków w ostatnich latach i plany możliwości rozwoju na przyszłość. Chcieliśmy
pokazać przykłady sukcesów jakie Polacy osiągnęli nie tylko w kraju ale i za granicą. My Polacy osiągamy sukcesy na całym świecie, z tym, że o tym się nie mówi. Jesteśmy zbyt skromni. Ta nasza filozofia życiowa; skromnie, delikatnie, subtelnie, wstydliwie. Niestety Polak nie ma w swej psychice tego co inni, żeby głośno trąbić o swoich sukcesach. To jest może miłe, kulturalne ale z drugiej strony powstaje problem, bo ludzie nie rozpoznają wśród nas wybitnych naukowców, inżynierów, artystów. Mamy wiele sukcesow ale nie jesteśmy jeszcze tak dobrze oceniani jak Francuzi czy Niemcy. Na szczęście Polska teraz nareszcie zaczyna być postrzegana jako tzw. „birthplace”gdzie rodzą się najnowsze pomysły. Nam jednak brakuje marketingu aby to propagować. Wystawa miała być takim marketingowym narzędziem.
Wzorował się Pan przy tym projekcie na australijskich pomysłach.
To racja. Częściowo tak. Australia jest jednym z krajów umiejących najlepiej robić promocje marketingowe. Tutaj od wielu lat robi się tzw. Royal Easter Show. Przychodzi na tę dwutygodniową imprezę prawie milion osób co roku i ogląda osiągnięcia nie tylko agrotechniczne ale najnowsze technologie z innych dziedzin. I powinniśmy robić to też w Polsce.ponad 80 projektów w mojej karierze. Chyba największą przyjemność sprawiało mi
projektowanie ciekawych willii w Sydney , bo Sydney jest takim ciekawym miejscem gdzie znajduje się wiele stromych stoków i budowanie na nich to wielkie wyzwanie. I to bardzo mi się podobało.
Najciekawszy Pański projekt?
To willa w Palm Beach. Nie mogę podać adresu ze względu na prywatność właściciela. Tam w tych rejonach są kapitalne krajobrazy i straszne wyzwania inżynierskie. Stoki się sypią i trzeba budować na skale, do tego mury oporowe. Bardzo skomplikowane wykonawstwo.
A styl?
Żyjemy w globalnej wiosce. Emigranci z reguły w dwóch światach. My Polacy między Australią a Polską. W dobie rozbudowanych szybkich połączeń lotniczych i internetu oba kraje stają się sobie coraz bliższe. Niezależnie od tego gdzie mieszkamy możemy krążyć i zawracać jak bumerang. Jak Pan widzi jako osoba często podróżująca między Warszawą a Sydney status emigranta szczególnie w tych ostatnich 20 -tu latach Polski wolnej, demokratycznej, mającej solidne miejsce w Europie?
Tak, to się bardzo zmieniło. Kilka lat temu był nawet taki okres, że więcej emigrantów przybywało z Australii do Polski i nie byli to tylko Polacy, również wielu Australijczyków miało zamiar osiedlić się w Polsce. Australijczykom podoba się poświęcenie i zaangażowanie pracowników polskich a także kultura i sztuka. Podoba im się, że wszystko tam jest łatwo dostępne i dotykalne. Można łatwo pójść na wszelkie imprezy bez wszelkich formalności, wszystko jest bardzo blisko i stosunkowa tanio. Również poza Warszawą jest tyle cudownych miejsc, czy to Poznań, czy to Lublin, czy to Kraków. Imponujace
centra kultury. I tam można śmiało pobyć 5 - 10 lat i oglądać te różne festiwale, które tam są organizowane. Poza tym ta bliskość do Berlina czy Paryża w 1 do 2 godziny samolotem. To są unikalne rzeczy dla Australijczyków.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że każdy kraj osiąga w jakimś momencie historii swój szczyt rozwoju. Australia osiągnęła swój szczyt około 2000 roku. Wydaje mi się że od tego czasu utrzymuje statycznie swój poziom rozwoju. Ze względu na swe dalekie położenie nie można spodziewać sie tu wielkich, dalszych zmian. Tymczasem Europa postrzegana jest wciąż jako centrum kultury na wielką skalę. Sześć miesięcytemu jeździłem po Europie w sprawie nowych wystaw Polaków i odniosłem wrażenie, że wszyscy zaczynają widzieć Polskę jako alternatywę dla życia we Francji lub Niemczech. Bo jest tu wszystko dostępne, administracja coraz bardziej przychylna do cudzoziemców, emigranci są chyba w Polsce nawet lepiej teraz widziani niż np.obecnie we Francji. I to, że jest ciagle stosunkowo tanio. Nie mamy euro , mamy swoją walutę, co pośrednio uratowało nas od globalnego kryzysu.
Rozmawiał: Krzysztof Bajkowski
Dokończenie rozmowy z Markiem Krawczyńskim za tydzień. A w niej: o architekturze i urbanistyce Sydney i Warszawy oraz o tym co Marek Krawczyński poleciłby turystom odwiedzającym oba miasta.
Tak, to się bardzo zmieniło. Kilka lat temu był nawet taki okres, że więcej emigrantów przybywało z Australii do Polski i nie byli to tylko Polacy, również wielu Australijczyków miało zamiar osiedlić się w Polsce. Australijczykom podoba się poświęcenie i zaangażowanie pracowników polskich a także kultura i sztuka. Podoba im się, że wszystko tam jest łatwo dostępne i dotykalne. Można łatwo pójść na wszelkie imprezy bez wszelkich formalności, wszystko jest bardzo blisko i stosunkowa tanio. Również poza Warszawą jest tyle cudownych miejsc, czy to Poznań, czy to Lublin, czy to Kraków. Imponujace
centra kultury. I tam można śmiało pobyć 5 - 10 lat i oglądać te różne festiwale, które tam są organizowane. Poza tym ta bliskość do Berlina czy Paryża w 1 do 2 godziny samolotem. To są unikalne rzeczy dla Australijczyków.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że każdy kraj osiąga w jakimś momencie historii swój szczyt rozwoju. Australia osiągnęła swój szczyt około 2000 roku. Wydaje mi się że od tego czasu utrzymuje statycznie swój poziom rozwoju. Ze względu na swe dalekie położenie nie można spodziewać sie tu wielkich, dalszych zmian. Tymczasem Europa postrzegana jest wciąż jako centrum kultury na wielką skalę. Sześć miesięcytemu jeździłem po Europie w sprawie nowych wystaw Polaków i odniosłem wrażenie, że wszyscy zaczynają widzieć Polskę jako alternatywę dla życia we Francji lub Niemczech. Bo jest tu wszystko dostępne, administracja coraz bardziej przychylna do cudzoziemców, emigranci są chyba w Polsce nawet lepiej teraz widziani niż np.obecnie we Francji. I to, że jest ciagle stosunkowo tanio. Nie mamy euro , mamy swoją walutę, co pośrednio uratowało nas od globalnego kryzysu.
Rozmawiał: Krzysztof Bajkowski
Dokończenie rozmowy z Markiem Krawczyńskim za tydzień. A w niej: o architekturze i urbanistyce Sydney i Warszawy oraz o tym co Marek Krawczyński poleciłby turystom odwiedzającym oba miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy