Anna i Grzegorz Haremzowie. Fot. K..Bajkowski |
Mieszkające w Sydney polskie małżeństwo, Anna i Grzegorz Haremzowie realizuje przygodę życia, o której marzy nie jeden globtroter czy żeglarz – rejs jachtem dookoła świata. Anna jest grafikiem i malarką, Grzegorz* - fotografem. Oboje łączą pasję podróżowania z życiem zawodowym. Pływanie jachtem po morzach i oceanach to myśl, która od najmłodszych lat zaprzątała głowę Grzegorzowi. W kilkutygodniowej przerwie ponad 5-cio letniego rejsu oboje małżonkowie odpoczywają w Sydney. W przeddzień powrotu do Europy, gdzie czeka ich pływający dom – jacht La Boheme, z Anną i Grzegorzem Haremzami rozmawia Krzysztof Bajkowski.
Krzysztof Bajkowski: od jak dawna podróżujecie po świecie w taki wyszukany i niezwykły sposób?
Anna Haremza: 15 czerwca 2008 roku Grzegorz wraz z dwuosobową załogą: przyjaciółmi – Tomem i Jeremym wyruszyli z Sydnejskiej zatoki Pittwater rozpoczynając rejs dookoła świata. Ja dołączylam do nich na Wyspie Czwartkowej na północy Australii i stamtąd juz tylko we dwójkę z Grzegorzem ruszyliśmy dalej do Darwin a potem opuściliśmy wybrzeże Australii, tym samym rozpoczynając na dobre 5-letnią podróż dookoła świata. Tak więc obecnie minęły już trzy lata naszej podróży.
Grzegorz Haremza: Podróż dookoła świata to brzmi tak fajnie i romantycznie, ale jest to sprawa niesamowicie skomplikowana, praktycznie i technicznie. Żeby takie marzenie zrealizować to trzeba mieć przede wszystkim sprzęt – odpowiedni jacht i ten jacht musi być doskonale dostosowany do żeglugi oceanicznej w każdych warunkach pogodowych. Kilka słów zatem o jachcie, który nazywa sie La Boheme. Jest to piąty nasz jacht w Australii. Kupiliśmy go specjalnie do tej podróży dookoła świata w Nowej Zelandii, w Auckland w 2007 roku. Płynęliśmy nim z Auckland do Sydney początkowo w idealnych warunkach pogodowych, ale potem sytuacja atmosferyczna się zmieniła. Spotkały się dwa systemy niskiego ciśnienia i powstał niesezonowy cyklon, przez którego oko mieliśmy „przyjemność” przepłynąć. W tym to sztormie – a był to jeden z trzech największych sztormów w ostatnich 60-ciu latach w rejonie Sydney - nasz jacht przeszedł prawdziwy chrzest bojowy. Ja czułem się niekomfortowo. W ogóle nie znałem tego jachtu ani jego charakterystyki zachowania sie w sztormie. Płynęłem wraz z Peterem McKenzie i Wojtkiem Wierzbickim i obawialiśmy się tego, czy ten jacht potrafi wszystko znieść. Okazało się, że zniosł wszystko pomyślnie, bez większych usterek. Jednocześnie w trakcie tego sztormu dokonałem szeregu notatek dotyczących zmian technicznych, jakie chciałbym wprowadzić na jachcie, aby nadawał się jeszcze lepiej do światowej podróży. I te zmiany zostały wprowadzone. Pracowaliśmy nad tym cały rok z pomocą kolegów: Jurka Trojana, Grzegorza Gawrońskiego i mojego brata Wawrzyna Haremzy. Został zainstalowany nowy komplet żagli i cały sprzęt potrzebny do takiej żeglugi. Można powiedzieć jacht został perfekcyjnie przygotowany.
K.B.: Kiedy po raz pierwszy przyszła myśl aby razem wybrać się w taki rejs?
A.H.: Mnie niedawno ale Grzegorzowi to chyba wtedy gdy mial sześć czy dziewięć lat, bo jego zawsze pasjonowało morze i żagle. To jego życiowe marzenie. A ja poprzez małżeństwo i znajomość dołaczyłam do spełnienia tego marzenia Grzegorza. Bo tak jak Grzegorz jest fantastyczny, jeśli chodzi np. o modyfikacje i naprawy jachtu, nawigacje, żeglowanie, tak ja z kolei jestem bardzo dobra w organizacji całego przedsięwzięcia. Bo to jest przewrócenie życia do góry nogami. Wszystko trzeba zaplanować od podstaw. Poza tym trzeba mieć niezwykłą ilość wiedzy aby móc bezpiecznie taką podróż zrealizować.
K.B.: Jak oswoiliście się z myślą o niebezpieczeństwach, których w takiej wyprawie zapewne nie brakuje?
G.H.: Niebezpieczeństwem są rafy i zła pogoda, statki na oceanie, pływajace kontenery, piraci itp. Jacht, jak już wcześniej wspomniałem został perfekcyjnie przygotowany i wyposażony w urządzenia nawigacyjne. Mamy więc na pokładzie trzy chart-plotery, dwanaście GPSów, sekstansy, AIS, telefon satelitarny, automatyczne boje wzywające pomoc, tratwę ratunkową, cztery kotwice, zapasowe żagle, żagle sztormowe itd. Oddzielna sprawa to przygotowanie załogi. Innymi słowy nie radziłbym nikomu wybierać się w tego typu podróż bez tego sprzętu i dużego doświadczenia bo z rejsu, który może być stosunkowo przyjemny i spokojny, gdy tych przygotowń nie zrobimy, może stać się tragedia. Jeżeli chodzi o piratów to w miare możliwosci omijamy niebezpieczne akweny, a
oswoić się z myślą o niebezpieczenstwach jest trudno. Staramy sie być bardzo ostrożni.
La Boheme. Fot.G.Haremza |
K.B.: Jakie są podstawowe wymiary Waszego jachtu La Boheme i jak jest sklasyfikowany?
G.H.: Jacht ma 16 m długości, 4,6 m szerokości , 2,05 m głębokości. Waży 20 ton. Jest to bardzo duży jacht. W porcie za ciężki aby np. odepchnąć go ręką. Wszystko odbywa sie wyłącznie przy pomocy silnika i musi być przy tym wielka precyzja manewrowania porównywalna z operowaniem wielką cieżarówką.
Jest to jacht marki Amel, Super Maramu 2000, dwumasztowy ketch.
K.B.: Co dotychczas zwiedziliście w ramach tego rejsu?
A.H.: Zaczynając od Sydney wschodnie wybrzeże Australii, Wielka Rafa Koralowa, Darwin a pierwszym dłuższym przystankiem była wyspa Bali. Potem Christmas Island, dalej Cocos Keeling, Rodrigues, Mauritius, Reunion, dalej wzdłuż wschodniego wybrzeża Afryki mijając Przylądek Dobrej Nadziei do Kapsztadu w RPA. W Kapsztadzie 6 tygodni postoju i stamtąd wzięliśmy udział w regatach Heineken do Salvador Bahia w Brazylii. Po drodze niezapowiedziana akcja ratunkowa, o czym opowiemy za chwilę.
G.H.: Długość trasy tych regat to 3600 mil morskich czyli ok . 6,5 tys km. To jedne z dluższych regat organizowanych na świecie.
A.H.: Wspomnijmy, że w Kapsztadzie dołączył do nas nasz przyjaciel z Sydney Ben Rodanski, ktory płynał z nami aż do Karaibów.
G.H.: Ben Rodański – profesor z UTS, który nota bene poprzednim naszym jachtem ‘Il Vento’ opłynął Australię.
W czasie tych regat z Kapsztadu, na oceanie dowiadujemy sie przez radio dalekiego zasiegu ze w odległości 180 mil przed nami znajduje sie uszkodzony jacht. Jacht ze złamanym masztem i samotnym ciężko rannym żeglarzem na pokładzie. Tak więc zmieniliśmy kurs i popłynęliśmy aby znaleźć ten jacht. Zadanie porównywalne do znalezienia szpilki w stogu siana. Ale jakimś cudem udało nam się ten jacht znaleźć. Okazało się, że żeglarz ma złamane cztery żebra. Sytuacja beznadziejna, bo nawet nie mogliśmy podpłynąć do niego zbyt blisko z uwagi na dużą falę. Podaliśmy mu więc linę i przez 320 mil morskich ciągnęliśmy go na linie do Św. Heleny. Jak się później okazało, było to jedno z najdłuższych holowań jachtu przez jacht pod żaglami.
A.H.: I z tej okazji dostaliśmy ogólnopolską nagrodę miesięcznika Jachting wręczoną nam w styczniu w zeszłym roku przez Krzysztofa Baranowskiego za tzw. „pomocną dłoń” – za udzielenie pomocy na oceanie.
Ale kontynuując przegląd naszej trasy, od Salvador Bahia popłynęliśmy na Karaiby, dalej Bermudy, Azory i przez Atlantyk do Lagos w Portugalii. Do tego momentu zajęło nam to dokładnie rok i trzy dni. Potem Barcelona, Majorka i we francuskim Gruissan w Zatoce Lyońskiej zostawilismy jacht na zimę. W następnym sezonie z Gruissan popłynęliśmy przez Korsykę, Sardynię, Capri, Sycylię, wyspy Jońskie, Cyklady do Turcji, gdzie w porcie w Alanyi zostawiliśmy jacht na kolejną zimę. W tym roku plynęlismy na północ wzdłuz wybrzeża tureckiego, a wracaliśmy Wyspami Greckimi Dodekanezu spowrotem do Alanyi. Tak więc można powiedzieć, że spędzilismy trzy sezony na Morzu Środziemnym. Ta część naszej podróży zakończyła się 12 września tego roku. W maju 2012 będziemy jacht ponownie wodować i przygotowywac do podróży powrotnej.
K.B.: Najciekawsze zakątki świata jakie Wam utkwiły w pamięci.
G.H.: Spośród wielu wybiorę wyspę Cocos Keeling. Jest to australijska wyspa na Oceanie Indyjskim. Wyspa w stanie dziewiczym, która jest ewenementem we współczesnym swiecie, gdzie mamy piekna rafę koralową, atole, no coś o czym żeglarze tylko marzą żeby zobaczyć. Mówiąc o tej wyspie mogę wymienić 50 innych miejsc o zbliżonym pieknie, które widzieliśmy.
A.H.: Ja z kolei mam zupełnie inne zainteresowania. Fascynują mnie wyspy wulkaniczne i to z czynnymi wulkanami. Pierwszą taką wyspą był Reunion na Oceanie Indyjskim , drugą Stromboli za Sycylią. Również fascynujące dla mnie są inne kultury, egzotyczne bazary, egzotycznie wyglądający ludzie. Zupełnie inne kulinarne i kulturalne przeżycia. Pierwsza taka styczność z obcymi kulturami to było Bali, potem Rodrigez, Mauritius. Następnie Afryka i Karaiby.
K.B.: Najniezpieczniejsze momenty jakie przeżyliście.
A.H.: Dla mnie to było zderzenie z wielorybem. To było przerażające ponieważ uderzyliśmy w wieloryba przy wybrzeżu Afryki Południowej i byliśmy w ciągłej niepewności, czy jacht nie pęknął i czy w pewnym momencie nie zaczniemy tonąć. Okazało się, że nic się nie stało jachtowi a i wieloryb też przeżył to zderzenie. Wszystko dobrze się skończyło a mogło być naprawdę tragicznie.
G.H.: Trzeba dodać, że jacht wówczas pędził z maksymalną prędkością jaka teoretycznie jest możliwa i to uderzenie w wieloryba dźwiękowo przypominało wystrzał z armaty. Prędkość porównywalna do jazdy samochodem - 200 km/godz. Szczęście było tego rodzaju, że zderzyliśmy się bokiem a nie dziobem, więc te siły rozeszły się na poślizg. Gdyby ktoś myślał, że wieloryb jest miękki, to się grubo myli.
A.H.: A druga rzecz dla mnie przerażająca to jak pływaliśmy w Zatoce Lyońskiej w drugim sezonie pobytu na Morzu Środziemnym i mieliśmy na pokładzie jeszcze jednego przyjaciela Włodka Wieczorkiewicza. Nagle z wody wynurzyła się piramidka - cała obrośnięta muszlami - zupełnie blisko naszego jachtu. Byl to wierzchołek potężnego kontenera. Zderzenie z nim mogło nas pogrązyć w głębi morza na zawsze.
G.H.: Dla mnie najbardziej tragicznym momentem było zdarzenie w okolicy Brazyli, kiedy to ciężko zachorowałem na pełnym morzu. Po konsultacji przez telefon satelitarny z lekarzami okazało się, że mam zapalenie płuc. I z zapaleniem płuc bez możliwości szybkiego dostania się do szpitala zaczęliśmy żeglować w stronę Fortalezy w Brazylii. Na dodatek popsuł nam się silnik, skrzynia biegów, i w związku z tym byliśmy zdani tylko na żagle w strefie podrównikowej, gdzie nie ma prawie w ogóle wiatrów. Pierwsze 24 godziny dryfowaliśmy do tyłu. Później w ciągu szeregu dni, bardzo powoli udało nam się dotrzeć do brzegu, do szpitala i uzyskać jakąś pomoc.
A.H.: Na szczęście mieliśmy antybiotyki na pokładzie, gdyż mamy bardzo dobrze wyposażoną apteczkę.
G.H.: Tak więc potem od Brazylii całą resztę podróży do Europy – całe 8 tys. mil musieliśmy odbyć tylko na żaglach, bo niestety nie było możliwości naprawienia naszej skrzyni biegów.
Druga część rozmowy wkrótce.
___________
* Pierwsza żoną Grzegorza Haremzy była Terasa Iwaniszewska- Haremza, znana piosenkarka polska, bardzo ceniona w latach 70-tych i 80-tych, głównie w środowisku wielbicieli poezji śpiewanej. Teresa zmarła w Sydney w 1996 roku po długiej chorobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy